Po siedmiu miesiącach znowu w Indiach. W zupełnie innych Indiach. Przylatujemy z Colombo do miejscowości o wdzięcznej nazwie Thiruvananthapuram – stolicy Kerali. Następnie wsiadamy w czysty i klimatyzowany publiczny autobus (brzmi to dumnie i nieprawdopodobnie, a jednak pierwszy i jedyny raz coś takiego nam się przytrafiło) i po paru godzinach jazdy przez gęsto zabudowane i niespecjalnie interesujące wybrzeże docieramy do Alapudży.
Alapudża jest dość hałaśliwym miastem. Nie ma w nim żadnych zabytków. Jest za to duży port obsługujący keralskie backwaters – ogromne rozlewiska połączone kanałami, w których woda morska miesza się ze śródlądową. Woda w kanałach przepływających przez miasto nie wygląda ani nie pachnie pięknie. Na szczęście dalej jest dużo lepiej.
Najbardziej komercyjną metodą zwiedzania backwaters są rejsy łodziami mieszkalnymi, w których znajdują się wygodne sypialnie, łazienki i kuchnia. Taką łódź wynajmuje się zaledwie dla kilku osób. Załoga, w której skład wchodzi również prywatny kucharz jest non stop do dyspozycji pasażerów.
Houseboats są bardzo duże i nie wpływają w węższe kanały. W ciągu ostatnich lat ich ilość wzrosła do tego stopnia, że w bardziej uczęszczanych przez nie miejscach tworzą się korki i zatory. Zużywają duże ilości paliwa, które zanieczyszcza i tak niezbyt krystaliczne wody rozlewisk.
Najciekawszym sposobem oglądania backwaters jest skorzystanie z łódek używanych przez miejscowych (canoe) lub wycieczka kajakiem. Tylko w ten sposób można zobaczyć prawdziwe życie w osadach ukrytych pomiędzy rozlewiskami. Jest to ciekawa opcja dla osób, które planują dłuższy pobyt w Kerali.
Dla nas Kerala jest tylko przystankiem w drodze do Tamilnadu. Z powodów ekonomicznych i ideologicznych decydujemy się na podróż publicznym promem. Płyniemy do Kottayam, skąd już autobusem przez herbaciane wzgórza Munnaru chcemy dotrzeć w okolice parku narodowego Thekkady.
Prom rusza z nadbrzeża o 7 rano. Wbrew potocznym opiniom nie jest wcale zatłoczony, zajmujemy wygodne miejsca na dziobie z dobrym widokiem.
Wypływając z portu mijamy setki przycumowanych łodzi różnej wielkości. Ich nazwy często są manifestacją religii wyznawanej przez ich właścicieli.
Prom wypływa na szersze akweny, widok robi wrażenie. Ogromne przestrzenie zalane wodą przedzielają wąskie pasy zieleni, na których ulokowane są domy. Ludzie rozpoczynają swój normalny dzień. Myją się, robią pranie. Mijamy też liczne łodzie rybackie.
Prom często zatrzymuje się zabierając kolejnych pasażerów. Oto jedna z bardziej malowniczych przystani.
Woda w kanale robi się płytsza, mijamy akweny porośnięte kwitnącymi lotosami. Wśród nich buszują wodne ptaki. Bogato ubarwione modrzyki i małe białe czaple popularne w całej Azji. Było by jeszcze piękniej gdyby nie pływające butelki i inne śmieci.
Kanał coraz bardziej się zwęża. Przeciwległe brzegi co kilkaset metrów połączone są mostkami. Są one zbyt niskie, żeby prom przepłynął pod nimi, więc w momencie gdy zbliża się do któregoś z nich daje sygnał i most jest ręcznie podnoszony.
W końcu przybijamy do przystani w Kottayam, stamtąd kontynuujemy podróż drogą lądową.
Promem z Alappuzha do Kottayam praktycznie:
- listę połączeń promowych można znaleźć na stronie www.swtd.kerala.gov.in, należy jednak na miejscu potwierdzić godziny, gdyż często ulegają zmianie, a strona nie jest aktualizowana,
- rejs trwa ok 2,5-3 godziny, kosztuje 20 rupii,
- na pokładzie nie ma toalety, nie można też kupić wody i jedzenia.