Trikunamalaja (Trincomalee) to tamilskie miasto na wschodnim wybrzeżu Sri Lanki. Jest w nim kilka interesujących świątyń i zabytkowy holenderski fort, woda w oceanie ma niezwykły turkusowy odcień, a po ulicach chodzą oswojone jelenie. Zwiedziliśmy je podczas pobytu w pobliskim Nilaveli, dokąd przyciągnęła nas rzadka na Sri Lance perspektywa snurkowania na rafie otaczającej pobliską Pigeon Island. Niestety, nici z tego. Ocean był zbyt wzburzony, żeby na wyspę kursowały łodzie, a właściwy sezon miał rozpocząć się za 4 tygodnie (od początku lutego). Mimo tego dwa dni spędzone w Nilaveli upłynęły bardzo przyjemnie a wizyta w Tincomalee była dla mnie potwierdzeniem, że warto odwiedzić tą część wyspy.
Nilaveli od Trincomalee dzieli tylko 15 kilometrów. Pokonujemy je autobusem. Wsiadamy do pojazdu o typowym na Sri Lance specyficznym wystroju wnętrza. Stanowisko kierowcy obwieszone jest symbolami różnych religii: widać statuetkę Buddy, pawie pióra, które są symbolem Kriszny, figurę Marii, różaniec i wizerunki hinduskich bóstw. Synkretyzm religijny mieszkańców wyspy robi wrażenie. Buddę czczą jako jedno z wcieleń Wisznu, Chrystusa jako emanację Kriszny. Prawdopodobnie przyzwyczajeni do rozbudowanego hinduistycznego panteonu uważają, że zapewnienie sobie przychylności innych bogów jeśli nie pomoże, to z pewnością nie zaszkodzi.
Chwila jazdy i docieramy do dworca. Zaraz po wyjściu z autobusu dobiega do nas hałaśliwa muzyka. W pobliskiej świątyni Bhadrakali (wcielenie Kali) odbywają się jakieś obrzędy. Pierwszy raz jestem w tamilskiej świątyni i patrzę jak urzeczona. Budynek, mimo, że historyczny jest współcześnie odnowiony: wygląda jak mieszanka drawidyjskiej architektury z Disneylandem. W każdym z trzech pomieszczeń trwają inne uroczystości. Muzyka i śpiewy mieszają się ze sobą. W powietrzu unoszą się intensywne zapachy kadzideł. Całości oszałamiającego efektu dopełniają stroje: piękne sari kobiet i wzorzyste doti, w które owinięci są kapłani.
Opuszczamy hałaśliwą świątynię i przechodzimy na porośnięte trawą tereny rekreacyjne nieopodal wybrzeża. Miejscowi grają tam w krykieta i puszczają latawce. Wśród zarośli widać grupy jeleni, na grzbietach niektórych z nich siedzą ptaki wyjadające pasożyty z ich sierści.
Jelenie aksis (czytale) są najczęściej spotykanymi przedstawicielami jeleniowatych w Indiach, Sri Lance i u podnóża Himalajów. Na północy Indii widziałam je tylko w rezerwacie. Tutaj żyją w mieście, całkowicie opanowały zabytkowy fort Federick. Kiedy robi się ciemniej przemieszczają się jeszcze bliżej centrum, można je spotkać przy dworcu autobusowym i przy głównych ulicach. Nie boją się ludzi i bywają przez nich dokarmiane z ręki. W trosce o ich zdrowie w niektórych częściach miasta obowiązuje zakaz wyrzucania polietylenu.
Wchodzimy na wzgórze, na którym ulokowana jest najsłynniejsza świątynia Tincomalee – Koneswaram. U jej podnóża stoi kiczowaty posąg Sziwy o gigantycznych rozmiarach. Mijamy rzędy kramów z odpustową ofertą. Znaleźć tu można akcesoria przeznaczone dla wyznawców różnych religii: hinduistycznej, buddyjskiej, chrześcijańskiej a nawet rastafariańskiej. Nie ma tylko niczego dla muzułmanów.
Sama współczesna świątynia jest niezbyt interesująca, jej zabytkowa poprzedniczka została doszczętnie spalona przez portugalskich katolików. Natomiast we wnętrzu obejrzeć można interesujące rzeźby z brązu pochodzące z wykopalisk archeologicznych na wzgórzu (datowane IV/V wiek). Nieopodal świątyni rośnie drzewo udekorowane setkami wstążek i misternie wykonanych drewnianych łóżeczek. Wykonują je kobiety, które pielgrzymują do świątyni aby uzyskać błogosławieństwo Sziwy i zostać matkami.
Niedaleko od wejścia do świątyni znajduje się punkt widokowy nazywany „Lover’s Leap”. Ponoć z tego miejsca, trzymając się za ręce skakali kochankowie, którzy nie mając szans na spełnienie swojej miłości decydowali się na popełnienie samobójstwa w nadziei na szczęśliwe spotkanie się w zaświatach. Inną wersją tłumaczenia nazwy tego miejsca jest raczej grubymi nićmi szyta legenda o Holenderce, która rzuciła się w przepaść widząc odpływający statek z oficerem, w którym była nieszczęśliwie zakochana. Niezależnie od historii związanych z tą malowniczą przepaścią, widok z niej jest przepiękny, głównie ze względu na turkusowy odcień wody w oceanie. Nie widziałam takiego w żadnym innym miejscu na Sri Lance.
Trikunamalaja praktycznie
- wstęp do świątyni Koneswaram jest darmowy, należy pamiętać o skromnym ubiorze,
- buty trzeba zdjąć u podnóża świątyni, spory odcinek pokonuje się boso,
z Nilaveli jechaliśmy do Trincomalee autobusem za 40 rupii lankijskich, jeżdżą średnio co pół godziny, - około 20:00 nie było już żadnych powrotnych autobusów, cenę tuktuka udało nam się wynegocjować na 600 rupii (kierowcy chcieli najpierw 1000),
- Trincomalee jest oprócz Mirissy drugim, mniej popularnym miejscem na Sri Lance gdzie można oglądać wieloryby. Tutaj jednak sezon trwa od 15 marca do 15 listopada. Niestety szanse na zobaczenie ssaków tutaj są nieco mniejsze (organizatorzy oceniają je na 50%, w Mirissie na 90%).