Raczej nie braliśmy pod uwagę, że uda nam się zobaczyć pogrzeb. Szczyt ceremonii przypada na okres lipca i sierpnia, a my odwiedzaliśmy Tana Toraja w czasie Bożego Narodzenia. Tak się jednak złożyło, że to pogrzeb odnalazł nas – w postaci drobnego człowieczka spotkanego w busie do Londy, który przedstawił się jako lokalny przewodnik i zapytał, czy nie chcemy zobaczyć uroczystości, która miała rozpocząć się następnego dnia w wiosce odległej kilkanaście kilometrów od Rantepao.
Uczestnictwo cudzoziemców (nazywanych w Indonezji bule) w pogrzebie nie budzi żadnych zastrzeżeń wśród Torajan. Podobnie jak inni goście płacą za swój udział w uroczystości, dokładając się do potężnych wydatków jakie ponosi rodzina zmarłego (a są to kwoty rzędu od 50 000 do 500 000 USD!). Na pogrzebach nikt nie oszczędza, gdyż odpowiednio wystawna ceremonia (Rambu Solo) ma zapewnić osiągnięcie wysokiego statusu w życiu pośmiertnym.
Uważa się, że obecność zagranicznych gości podnosi prestiż wydarzenia. My ustaliliśmy cenę na 250 000 rupii za dwie osoby i następnego dnia rano wraz z trójką innych europejczyków zostaliśmy zawiezieni na miejsce pogrzebu.
Ubrano nas w czarne sarongi i usadzono pod baldachimem dla ważnych gości. W naszym imieniu przewodnik wręczył naczelnikowi wioski prezent w postaci kartonu papierosów i rozpoczęła się uroczystość. Był to bardzo skromny (jak na miejscowe warunki) pogrzeb 80 letniej kobiety, która „zachorowała” (czyli stała się toma kula) 4 miesiące wcześniej. Nie widzieliśmy zabalsamowanego ciała, spoczywało w bogato zdobionej trumnie, przy której nieustanie czuwała siostra zmarłej.
Ceremonia rozpoczęła się od zabicia dwu świń. Przejmujące kwiki miały rozlegać się podczas całej uroczystości, gdyż nie wszystkie zwierzęta uśmiercano natychmiast. Te, których śmierć miała nastąpić później, godzinami leżały w pełnym słońcu przywiązane do bambusowych noszy przyglądając się konaniu swoich współtowarzyszek i nikt nie przejmował się ich losem. W trakcie całej, mało wystawnej jak na miejscowe warunki uroczystości zabito ich kilkadziesiąt.
Następnie przyszła kolej na bawołu. Jego zabijaniu towarzyszyła ekscytacja uczestników ceremonii. Z ich punktu widzenia był to najważniejszy moment uroczystości pogrzebowych. Zgodnie z wierzeniami Torajów ostatni oddech pierwszego zabitego wodnego bawołu wyznacza moment właściwej śmierci „chorego”. To dusze umierających zwierząt przenoszą zmarłego w kierunku zaświatów. Im więcej bawołów zostanie poświęconych, tym szybciej dusza zakończy swoją wędrówkę i odnajdzie wieczny spokój i ukojenie. Dla średnio zamożnych Torajan sugerowana liczba ofiarnych bawołów to 24 sztuki, na pogrzebie, który widzieliśmy na szczęście był tylko jeden.
Po zabiciu bawołu przystąpiono do podziału mięsa. Tępo i z niedowierzaniem patrzyłam na stertę ochłapów, która kilkadziesiąt minut wcześniej była pięknymi i silnym zwierzęciem. Mieszkańcy podchodzili i zabierali porcje przeznaczone dla swoich rodzin. Świnie upieczono i podano gościom jako poczęstunek. Nie jadam wieprzowiny ani wołowiny, więc nie skorzystałam. Zresztą atmosfera nie sprzyjała apetytowi. Nad dziedzińcem w południowym upale wśród mdlącego zapachu krwi i mięsa unosiły się chmary much, a z zewsząd nieustannie dochodziły rozpaczliwe kwilenia przeznaczonych na rzeź prosiąt.
Pogrzeb prowadził wynajęty (ponoć za grube pieniądze) mistrz ceremonii, który przemawiał z podestu nad dziedzińcem. Oczywiście nie rozumiałam ani słowa, ale jego narracja i natchniona fizjonomia robiły wrażenie.
Co jakiś czas uczestnicy uroczystości krocząc z opuszczonymi głowami tworzyli milczący pochód. Przewodziła mu grupa młodzieży ubranej w tradycyjne stroje. Przepięknie umalowane dziewczynki w kolorowych strojach i ozdobach ze sznurów korali wyglądały zjawiskowo, ich widok nie zdołał jednak przyćmić atmosfery przepełnionej bólem, lękiem i cierpieniem zwierząt. Nie było żadnych śpiewów i tańców, o których czytałam i na które liczyłam. Pogrzeb trwa od kilku do kilkunastu dni, więc najprawdopodobniej odbywają się one kiedy indziej. Tego dnia głównym wydarzeniem było ofiarowanie zwierząt. Dodam, że dla naszego przewodnika było ono najbardziej ekscytujące, a główną „atrakcję” w jego oczach uchodziło zabicie bawołu.
Postscriptum
Tak, wiedziałam, że podczas uroczystości będą zabijane zwierzęta. Rozumiem symboliczny sens ofiary i znaczenie aktu podziału mięsa dla integracji pierwotnej społeczności. Nie jestem też wegetarianką i mam wrażenie, że każdy dorosły człowiek, który je mięso powinien zobaczyć śmierć zwierzęcia hodowlanego, tak z prostej uczciwości. Mimo tych racjonalizacji aż do dzisiaj trudno mi się otrząsnąć się z jej ciężaru udziału w tej ceremonii.
Przygnębiająca jest dla mnie również zawarta w wierzeniach Torajów koncepcja zakładająca, że koniecznym warunkiem pomyślnego przekroczenia zaświatów ma być śmierć innych istot. Z tego punktu widzenia, chyba wolałabym wziąć udział w tybetańskim „podniebnym pogrzebie”, który mimo makabrycznego entourage’u niesie w sobie pozytywne przesłanie (w ramach buddyjskiego współczucia dla wszystkich żyjących istot poćwiartowane ludzkie zwłoki rozrzucane są sępom, które niosą duszę wprost do nieba). Niestety, płacąc za udział w Torajańskim rytuale sami poniekąd również przyłożyliśmy się do śmierci i cierpienia.
Kiedy opuszczaliśmy teren pogrzebu spotkaliśmy grupę dzieci beztrosko bawiących się w pobliżu miejsca, gdzie odbywał się pogrzeb. Był przy nich bawół, traktowany jak domowy pupil. Ciekawe jak one radzą sobie z niechybną utratą zwierzęcia, które towarzyszy ich zabawom?
Pogrzeb w Tana Toraja praktycznie:
- Pogrzeb jest wydarzeniem otwartym i może w nim wziąć udział każdy pod warunkiem zapłacenia ustalonej kwoty. Ponoć wystarczy zatrzymać samochód wiozący grupę osób ubranych na czarno. My obejrzeliśmy ceremonię zaproszeni przez przypadkowo spotkanego przewodnika (jeżeli kogoś wystarczająco nie zniechęciłam to: Diego Whatsupp +62 822 9379 5679), zapłaciliśmy 250 ooo IDR za dwie osoby z dowozem na miejsce wydarzenia. Proponowano nam również udział w ślubie, który miał odbyć się następnego dnia, obawiam się jednak, że również przy okazji tej uroczystości zabija się dużo świń (widzieliśmy przygotowania w jednej z wiosek).