Waranasi zakręciło mi w głowie jak rzadko które miejsce. To tutaj tuk-tuki jeżdżą najszybciej a nocna kakofonia dźwięków nie pozwala normalnie spać. Ciastka są najsłodsze na świecie a klaustrofobiczny labirynt wąskich uliczek wciąga i hipnotyzuje. Śmierć jest zwykła, naturalna i pozbawiona patosu, a miejscowe uliczne to psy niedoścignieni mistrzowie sztuki przetrwania i najlepsi nauczyciele medytacji. Nie byłeś w Waranasi – nie byłeś w Indiach.
Waranasi – śmierć
Śmierć w Waranasi jest pospolita jak masala chai sprzedawany na każdym rogu. Co jakiś czas mijamy niewielkie procesje za zwłokami przenoszonymi na prostych drewnianych marach, które ze sporym trudem przeciskają się przez tłum. Nikt nie zwraca na nie szczególnej uwagi. Zbliża się najradośniejsze święto – Diwali i całe Waranasi jest jak wesołe miasteczko: oświetlone, pełne straganów z odpustowymi dewocjonaliami, tętniące mieszaniną dźwięków klaksonów, nawoływań ulicznych sprzedawców i religijnych obrzędów odprawianych równocześnie świątyniach, kaplicach i pod świętymi drzewami.
Śmierć w Waranasi wygląda egalitarnie: ciała owinięte w identyczne, czerwone całuny nie różnią się od siebie i nie sposób poznać, czy zmarły był kobietą, czy mężczyzną, osobą młodą czy starą, uboższą czy bardziej zamożną.
Krematoria działają przez całą dobę a święty ogień pali się w nich ponoć od kilku tysięcy lat.
Zgodnie z zasadami hinduizmu dusza po śmierci przenosi się do nowego ciała i w zależności od karmy i popełnionych za życia czynów kontynuuje łańcuch kolejnych wcieleń. Wielu wierzy, że umierając w świętym mieście udaje się przerwać ten cykl i osiągnąć mokszę czyli natychmiastowe zbawienie. Dla religijnych hinduistów i ich rodzin śmierć w Waranasi nie jest przyczyną smutku, ale powodem do dumy i nawet okazją do świętowania.
Na największym kremacyjnym ghacie Manikarnika Ghat równocześnie płonie kilkanaście stosów. Kremacji nie poddaje się ciał kapłanów, świętych mężów (sadhu), kobiet w ciąży i małych dzieci, które uważane są za „zbyt święte’. Dotyczy to również krów i małp. Ich zwłoki wrzucane są bezpośrednio do rzeki. Z kolei ciała osób zmarłych na choroby zakaźne lub wskutek ukąszenia przez węża chowane są wyłącznie w ziemi.
Mężczyźni asystujący przy kremacjach należą do jednej kasty. Legenda głosi, że niegdyś byli najwyższymi braminami, jednak jeden z nich dopuścił się przewinienia kradnąc kolczyk bogini Parwati – małżonki samego Sziwy. Z tego powodu zostali zdegradowani i mieli żyć jako „nietykalni”. Jednak Sziwa widząc żal i skruchę głównego winowajcy oddał im pod opiekę święty ogień i najświętszy ghat w Waranasi nazywany Manikarnika, czyli kolczyk. Mimo, że często traktowani z odrazą i niechęcią, są dumni z wykonywanej pracy, gdyż uważają, że ich misją jest pomoc innym w osiągnięciu zbawienia. Zwyczajowo ich wynagrodzenie jest bardzo niskie. Zdarza się, że od ubogich nie pobierają żadnych opłat. Mają natomiast prawo do przesiewania spływających do Gangesu prochów w poszukiwaniu biżuterii i zatrzymywania wszystkiego, co tam znajdą.
Każdy może być świadkiem kremacji, nie można tylko robić zdjęć. Na podwyższenie na którym ulokowane jest krematorium tradycyjnie nie są wpuszczane kobiety, ale nie dotyczy to turystek. Spędziłam tam kilkanaście minut w bezpośrednim sąsiedztwie płonących stosów i nie uważam, żeby było to w jakiś sposób drastyczne czy szokujące przeżycie.
Waranasi – życie
W całym Waranasi są 82 ghaty, a kremacje odbywają się na tylko na dwóch. Poza nimi toczy się zwykłe życie tłocznego i głośnego hinduskiego miasta.
Tak – Waranasi jest wesołe. A podczas Diwali nawet za bardzo. Jest miastem tętniącym niesamowitą energią i witalnością. Słynie ze swojej kuchni, zwłaszcza ogromnego wyboru lassi, lokalnych ciastek i deserów oraz herbaty podawanej w glinianych czarkach. Jest też dużym centrum handlowym z ogromną ilością sklepów oferujących najlepszy jedwab i złotą biżuterię. W Benares znajdują się najbardziej luksusowe z indyjskich hoteli ulokowane w byłych pałacach maharadżów. Są też parki wodne, ponoć jedne z najlepszych w Indiach. Waranasi jest popularnym celem podroży poślubnych młodych par i wizyt rodzin z dziećmi szukających rozrywki.
Waranasi jest kolorowe. Bardzo często ściany prywatnych domów ozdabia się samodzielnie wykonanymi dekoracjami a nawet najważniejsze świątynie malowane są na jaskrawe kolory. Na ulicach i przy gathach można natknąć się na ciekawe graffiti.
Nie wszystkie uroczystości religijne celebrowane nad Gangesem oscylują wokół tematu śmierci. Przykładem są odprawiane na wszystkich ważniejszych ghatach dwa razy dziennie o świcie i wczesnym wieczorem obrzędy Ganga Aarti. Są one wyrazem podziękowania dla bogini uosabiającej rzekę i polegają na ofiarowaniu zapalonych lamp i recytowaniu modlitw przez kapłanów i świeckich wyznawców.
Jedną z bardziej popularnych wśród hinduistów świątyń Waranasi jest poświęcona Hanumanowi Sankat Mochan. Jej najbardziej obleganą częścią jest wielka cukiernia, w której wierni kupują w ogromnych ilościach słodkości przeznaczone zarówna na ofiarę jak i do zjedzenia samemu.
Nam najbardziej spodobała się efektowna świątynia Durgi zbudowana w VIII wieku przez bengalską rani. Pomalowana jest w całości na czerwono, żeby współgrała z umieszczoną w centralnym punkcie świętą figurą bogini, uosabiającej kobiecą moc i energię oraz najwyższą siłę zaangażowaną w walkę dobra przeciwko złu.
Sarnath to też Waranasi
Buddyjski Sarnath leżący kilkanaście kilometrów od centrum Waranasi to kompletnie inny świat. Sarnath jest jak ogród: czysty, zielony i spokojny. Większość turystów odwiedza go w ramach jednodniowej wycieczki, nie ma też tylu pielgrzymów, co w odległej o kilka godzin jazdy Bodgh Gayi.
W Sarnath znajduje się stupa Dhamekh i park jeleni, w którym Budda wygłosił swoje pierwsze kazanie po tym jak osiągnął oświecenie – jak mówią buddyści „wprawił w ruch koło Dharmy”. Jest też muzeum, w którym można obejrzeć kolumnę króla Aśoki, której wizerunek jest godłem Indii. Wśród obfitej zieleni porozrzucane są świątynie różnych tradycji buddyjskich (m.in. tajska, tybetańska, japońska) oraz świątynia dżinijska.
Waranasi praktycznie
- Do Waranasi przylecieliśmy samolotem z Delhi. Niestety lotnisko jest około 40 km od centrum i nie ma dobrej komunikacji publicznej. Za taksówkę zapłaciliśmy 1000 rupii.
- Mieszkaliśmy w okolicach Assi Ghat – jednego z ostatnich, co okazało się plusem, bo było tam dość spokojnie a z dachu naszego hotelu mieliśmy dobry widok na Ganges. Hostele w pobliżu centralnych ghatów mogą się wydawać interesujące, niestety trzeba się liczyć z pokonywaniem dużych odległości niosąc bagaż – ulice są tak wąskie, że nie wjedzie tam żaden samochód, ani nawet tuk tuk.
- Ze względu na popularność Waranasi wśród miejscowych pielgrzymów ceny noclegów w mieście są dość wysokie.
- Za krótki, prywatny rejs po Gangesie (ok. 25 minut) zapłaciliśmy 500 rupii (nie było to o wschodzie słońca i nie widzieliśmy wszystkich ghatów).
- Ghaty kremacyjne mogą odwiedzać wszyscy, obowiązuje tylko zakaz fotografowania. Zdjęcia można robić z łodzi, które jednak nie podpływają zbyt blisko. Wokół miejsc ciałopalenia kręci się wielu samozwańczych przewodników, którzy chętnie oprowadzają turystów za opłatą albo w zamian za odwiedzenie swojego sklepu w mieście. Są też krętacze, którzy twierdzą, że zbierają datki na pogrzeb dla pensjonariuszy z pobliskiego hospicjum lub dla swojego krewnego.
- Bilety do muzeum i obiektów archeologicznych w Sarnath warto wykupić wcześniej na stronie internetowej http://www.sarnathmuseumasi.org/planning-a-visit.html. Nie ma tam kas sprzedających bilety, istnieje tylko możliwość kupna przy pomocy szybkich płatności dostępnych dla obywateli Indii. Niestety my tego nie zrobiliśmy i musieliśmy skorzystać z pomocy właściciela straganu przy muzeum. Do wszystkich świątyń wchodzi się za darmo.