Minęło już kilkanaście godzin jazdy nieprawdopodobnie zatłoczonym autobusem z Kathmandu do Jomsom w Dolnym Mustangu. Siedzimy wciśnięci w kąt przy oknie. Przejście przez środek w całości zarzucone jest workami z ryżem i psującymi się ziemniakami, których mdlący zapach wypełnia pojazd. Z braku miejsca, na tych tobołach usadowiła się grupa buddyjskich mniszek. Wsiadły dopiero w Pokharze, więc młodsze z nich nie są jeszcze zmęczone, głośno śmieją się i żartują. Jednak ich przełożona, drobna staruszka czuje się źle i zaczyna wymiotować.
Staram się tego nie dostrzegać i wprowadzić się w stan specyficznej obojętności pomiędzy snem a otępieniem wywołanym przez zmęczenie. Jest trzecia w nocy i autobus jedzie krętą górską drogą. Rześkie podmuchy górskiego powietrza co jakiś czas przedostają się do dusznego wnętrza przez uchylone okno. Dojeżdżamy do Beni, z którego do Jomsom jest jeszcze jakieś 7 godzin drogi. Nagle czuję jak R. podnosi się raptownie z fotela spoglądając w kierunku przedniej szyby. Kierowca i kilku nielicznych pasażerów, którzy nie śpią wydają z siebie cichy okrzyk podziwu i zdumienia. Przytomnieję i widzę znikającą w przydrożnych zaroślach sylwetkę potężnego kota z długim, masywnym ogonem. Niewiarygodne, ale to może być tylko…
Irbis czyli pantera śnieżna
Irbis jest zwierzęciem zagrożonym wymarciem i znajduje się na liście Międzynarodowej Unii Ochrony Przyrody i Jej Zasobów. Na wolności żyje zaledwie 5-7 tysięcy panter śnieżnych. W Nepalu występuje około 300-500 sztuk. Ze względu na swoją czujność i ostrożność są niezwykle trudne do obserwacji i stanowią najmniej zbadany przez naukowców gatunek kotowatych. Irbisy prowadzą nocny tryb życia. Polują na górskie ssaki kopytne (koziorożce, markury, dziki, nachury, tary i piżmowce syberyjskie) oraz świstaki, ptaki i inne niewielkie kręgowce; nierzadko również na drób i bydło. Z reguły preferują strome górzyste zbocza, trudno dostępne dla innych zwierząt. My jednak widzieliśmy panterę przechodzącą przez główną drogę, niedaleko ludzkich siedzib i 30-tysięcznego miasteczka.
*Update: po głębszym wniknięciu w temat dowiedziałam się, że ze względu na zmiany klimatu dwa gatunki panter występujące na terenie Nepalu zmieniają swoje zwyczajowe siedziby. I tak zdarza się, że śnieżne pantery schodzą nieco niżej, a gatunek „nizinny” (Panthera pardus) wchodzi na nieco wyższe, niż niegdyś obszary. Ten drugi gatunek jest znacznie mniej płochliwy i dość często zakrada się do ludzkich siedzib. Więc biorę pod uwagę, że to jednak tego kota widzieliśmy. Tak, czy siak, przeżycie niesamowite.
Droga do Jomsom c.d
Widok pantery śnieżnej dodaje mi wigoru i mimo zmęczenia już nie zasypiam. Autobus zjeżdża z asfaltowej drogi i zaczynają się wyboje. Coraz większe i większe. Po chwili wjeżdżamy w wyschnięte koryto górskiej rzeki i to nim przez jakiś czas kontynuujemy swoją podróż. Kierowca włącza muzykę: energetyczną składankę ludowych nepalskich melodii, z wiodącym męskim wokalem, któremu towarzyszą wysokie, nieco piskliwe śpiewy kobiet i dźwięki smyczkowego instrumentu sarangi. Jest pięknie.
Patrzę, jak nad górami wstaje słońce. Przejeżdżamy doliną Kali Gandaki przez otoczone bujną zielenią osady Thakalów – rdzennych mieszkańców regionu Thak Khola w dystrykcie Mustang w strefie Dhaulagiri. Thakalów łatwo odróżnić ich od innych Nepalczyków: mają charakterystyczne okrągłe twarze, płaskie nosy, wyraźnie zarysowane kości policzkowe oraz wąskie, skośne oczy. Thakalowie posługują się własnym językiem, a kultywowane przez nich tradycje i rytuały różnią się od kultury mieszkańców innych rejonów Nepalu.
Wąwóz rzeki Kali Gandaki, którym prowadzi droga prawdopodobnie jest najgłębszym kanionem świata. Przebiega między dwoma ośmiotysięcznikami: Dhaulagiri na zachodzie i Annapurną na wschodzie. Od wieków był wykorzystywany jako szlak handlowy między Indiami a Tybetem. Obecnie stanowi część popularnej trasy trekkingowej okrążającej Annapurnę, a jego tereny zostały włączone w obszar chroniony tego ośmiotysięcznika.
Wśród kamieni zalegających w korycie Kali Gandaki można znaleźć amonity – odciśnięte w skale prehistoryczne głowonogi o symetrycznych, spiralnych skorupach. Hinduiści nazywają je saligramami i czczą jako świadectwo obecności Wisznu.
Mustang – dawne Królestwo Lo
Królestwo Lo nazywane przez obcokrajowców Mustangiem, było niezależną monarchią buddyjską. Istniało w latach 1380-2008. Mimo, że aktualnie jest częścią Nepalu to zawsze pozostawało w sferach oddziaływania religii, kultury i polityki Tybetu. Wstęp cudzoziemców do północnej części królestwa był zakazany aż do 1991 roku. Teraz jest on możliwy, jednak opłaty za zwiedzanie regionu są bardzo wysokie (patrz informacje praktyczne na końcu posta) a pobyt musi organizować lokalna agencja.
My zdecydowaliśmy się na zwiedzanie bardziej dostępnej części nazywanej Dolnym Mustangiem, z głównym ośrodkiem Jomsom. Spędziliśmy tam kilka dni spacerując po szlakach Annapurna Circuit, podziwiając górskie krajobrazy i zwiedzając malownicze wioski.
Bon
Wśród mieszkańców Mustangu znajduje się nieliczna grupa wyznawców przedbuddyjskiej religii bon, z której buddyzm tybetański zaczerpnął wiele swoich rozbudowanych rytuałów (wieszanie flag modlitewnych, podniebne pogrzeby polegające na oddawaniu zwłok drapieżnym ptakom, wykorzystywanie w obrzędach ludzkich czaszek i kości, odwoływanie się do wróżb i wyroczni, rozbudowany panteon bóstw i demonów). Przez stulecia obydwie religie zaciekle zwalczały się nawzajem, dopiero Dalajlama XIV uznał bon za piątą klasyczną szkołę buddyzmu tybetańskiego. Jedyna świątynia bon w dolnym Mustangu znajduje się we wsi Lubra, niestety z powodu krótkiego pobytu nie udało nam się jej odwiedzić.
Kolorowe domy Chongur
Ponoć wiele lat temu do wsi Chongur przybył mnich z Tybetu – przedstawiciel tradycji Sakya. Ludzie tak bardzo go polubili, że zaczęli malować swoje domy w barwach Sakya. Nazwa Sakya oznacza dosłownie „szara ziemia” i jest odniesieniem do barwy ziemi w miejscu, gdzie znajduje się główny tybetański klasztor tej tradycji. Każdy z 3 kolorów symbolizuje innego bodhisattwę:
- Czerwony – Manjushri – uosabia wielką mądrość,
- Biały – Awalokiteśwara – wielkie współczucie,
- Szary – Vajrapani – moc i energia.
Dzong – subiektywnie: najpiękniej położona wieś świata
Dzong (Jhong) wyróżnia się widocznym z daleka dużym klasztorem i ruinami potężnej niegdyś twierdzy. Idąc drogą w kierunku wsi mijamy groty medytacyjne używane przez mnichów z miejscowej gompy. Na górze widać ośnieżone szczyty Dhalaugiri, a dołem, wśród zacienionej dolinki wiją się drobne strumyki. Białe ściany domów odcinają się od świeżej zieleni młodych liści. Wśród zabudowań pasą się zwierzęta, ludzi nie widać. Terkoczą młynki modlitewne poruszane delikatnymi powiewami wiatru i łopoczą flagi. Idealny pejzaż, w którym wszystkie elementy przyrody: góry, niebo, woda i roślinność łączą się z surową prostotą architektury tworząc harmonijną całość.
Marpha i Kagbeni
Położoną u zbiegu 2 rzek (Jhong i Kali Gandaki) Kagbeni otoczają żyzne pola i sady. Wieś stanowi graniczny punkt między dolnym a górnym Mustangiem. Zachowała swój średniowieczny charakter z czasów, gdy była ważnym ośrodkiem kontrolującym handel w okolicy. Wąskie, brukowane uliczki rozdzielają domy wybudowane z kamienia i cegły mułowej. W Kagbeni znajduje się zabytkowy klasztor wybudowany w 1429 roku i ruiny twierdzy (dzongu).
Bardziej dostępna, bo położona przy głównej drodze Marpha jest lokalną stolicą sadownictwa i dużą bazą noclegową dla turystów. Australijscy hipsterzy przychodzą tam na szarlotki, nas bardziej interesował inny lokalny produkt: miejscowa apple brandy. Zabudowania Marphy to zabytkowe, białe kamienne domy o płaskich dachach, na których tradycyjnie składuje się drewno na opał. Niegdyś było ono wykorzystywane podczas mroźnej zimy, teraz raczej stanowi dekorację i wyraz hołdowania tradycji. W starej części Marphy wszystkie domy zamieniono w bardzo drogie pensjonaty i restauracje dla turystów, a podczas najzimniejszych miesięcy roku większość mieszkańców wsi przenosi się w cieplejsze rejony w okolicy Pokhary.
Dolny Mustang praktycznie
Pozwolenia:
Żeby zwiedzić Dolny Mustang konieczne jest posiadanie 2 dokumentów. Pierwszy z nich to Entry Permit to Trek in Annapurna Conservation Area, drugi to karta TIMS. Załatwia się je od ręki w Pokharze lub w Nepal Tourism Board w Kathmandu. Do wyrobienia każdego z nich potrzebne są po 2 zdjęcia. Entry Permit kosztuje 2000 rupii, karta TIMS w wersji zielonej – dla turystów indywidualnych – 2000 rupii (niebieska – dla grup z przewodnikiem jest tańsza: 1000 rupii). Na podstawie tych pozwoleń można zwiedzać tylko Dolny Mustang – do wioski Kagbeni włącznie.
Górny Mustang wymaga oddzielnego pozwolenia: Restricted Area Permit. Kosztuje on aż 500 dolarów i jest ważny przez 10 dni. Cena przedłużenia to 50 dolarów za każdy dodatkowy dzień. Niestety indywidualny pobyt tam jest możliwy wyłącznie pod warunkiem wykupienia usług lokalnej agencji turystycznej, a grupa musi liczyć co najmniej 2 osoby.
Jak dostać się do Jomsom?
- Wersja Economy Hard Core, którą wybraliśmy: autobus do z Kathmandu do Jomsom – odjeżdża codziennie o 14:30 z New Bus Station w Kathmandu. Bilety kupiliśmy u pośrednika w biurze Green City Travel w dzielnicy Kapurdhara, z prowizją dla biura zapłaciliśmy 2000 rupii za osobę. Przypuszczalnie bilety można kupić również na dworcu, wtedy prawdopodobnie są sporo tańsze.
- Pokonanie 360 kilometrów zajęło nam prawie 20 godzin. Autobusy nie mają klimatyzacji, ruszają zapełnione do ostatniego miejsca i dodatkowo we wnętrzu przewożą towary, które nie mieszczą się w luku bagażowym lub nie nadają się do umieszczenia na dachu. W połowie drogi (od Pokhary) zabierają kolejnych pasażerów, którzy lokują się w przejściu między siedzeniami lub stoją.
- Styl jazdy kierowców to szaleńcze wyprzedzanie i ostre hamowania na wąskich i zatłoczonych drogach prowadzonych serpentynami na krawędziach przepaści. W porównaniu z tym podróżowanie gruzińskimi marszrutkami czy autobusami w Indiach to nuda i rutyna. Mimo to na trasie nie widzieliśmy żadnych wypadków.
- Powrotną drogę podzieliliśmy na 2 etapy (z noclegiem w Pokharze). Bilet na autobus kupiliśmy w budce na przystanku w Jomsom, cena 1000 rupii (800 + 200 za rezerwację miejsca), autobus odjeżdżał o 7 rano. Warunki podróży powrotnej takie same jak w przeciwnym kierunku, tyle, że nieco luźniej.
- Wersja Premium: Do Jomsom z Pokhary można dolecieć samolotem, bilety kosztują 100 dolarów, loty odbywają się codziennie niewielkimi samolotami (tylko 10 kg bagażu na osobę) linii Yeti Airways i Tara Airways. Samolot z Kathmandu do Pokhary również kosztuje 100 dolarów, każdego dnia jest kilkanaście połączeń.
Noclegi
- mieszkaliśmy w przyjemnym New Galaxy Guesthouse, położonym w starej części Jomsom. Czysto i ciepło, okna z widokiem na rzekę, cena 600 rupii za pokój. Mimo świetnej pogody na początku czerwca było mało ludzi, wszystkie guesthous’y świeciły pustkami.
Krótkie trekkingi wokół Jomsom
- szlaki należące do Annapurna Circuit są dość dobrze oznakowane,
- po południu w okolicach Jomsom i Kagbeni bardzo silnie wieje, dobrze być na to przygotowanym (okulary, maska lub buff),
- nie da się uniknąć przechodzenia przez liczne linowe mosty na szlakach – niektóre bardzo długie i wysoko zawieszone. Wyglądają na nowe i w dobrym stanie, dla mnie jednak każde przejście było mocnym przeżyciem.