Góra Kailash znajduje się w obrębie Tybetańskiego Terenu Autonomicznego, cudzoziemcy mogą dotrzeć tam tylko w ramach zorganizowanych grup (prywatnych lub typu join-in). Wyjazd trzeba planować z kilkumiesięcznym wyprzedzeniem, ponieważ do odwiedzenia rejonu góry Kailash oprócz chińskiej wizy potrzebnych jest kilka permitów. Szczegółowe informacje o organizacji wyjazdu do Tybetu znajdziecie w tym poście. Kora wokół góry Kaliash i wizyta nad jeziorem Manasarovar są częścią klasycznych, dłuższych tras z Lhasy organizowanych przez tybetańskie agencje. Gorąco polecam połączenie tej wyprawy z wizytą w królestwie Guge.
Natomiast dla osób, które już były w Lhasie korzystniejsza może być opcja podróży z Nepalu (z której my skorzystaliśmy). Jej plusy to krótszy czas, nieco niższa cena i uproszczona procedura wizowa (wiza grupowa wyrabiana jest w Katmandu w ciągu 3 dni). W tym wypadku bardzo ważne, żeby wybrać dłuższy plan dający możliwości aklimatyzacji do dużych wysokości.
Kiedy jechać
Sezon na korę trwa od końca kwietnia do połowy października. Lipiec i sierpień to miesiące, w których pielgrzymkę odbywa najwięcej dużych grup z Indii. W tym czasie jest ciepło, ale również często występują opady deszczu (na przełęczy może być to śnieg), a widok na góry może przesłaniać gęsta mgła. My robiliśmy korę w dniach 16-18 września i mieliśmy przepiękną, słoneczną pogodę, doskonałą widoczność oraz brak śniegu i oblodzenia na Drolma La. Polecam tą porę. Dodatkowo warto zwrócić uwagę na to, czy w planowanym terminie nie wypada pełnia księżyca (czas uważany przez hinduistów na wyjątkowo pomyślny). Można wtedy natknąć się na tłumy na szlakach i braki miejsc w schroniskach, a wdrapywanie się na górę po wąskiej ścieżce wśród niekończących się korowodów kucyków wiozących pielgrzymów z Indii na pewno nie należy do przyjemności.
Ubrania i inny sprzęt
Do żadnej z podróży nie przygotowywałam się tak długo. Kompletowanie wyposażenia potrzebnego na wrzesień zaczęłam już podczas marcowych wyprzedaży. Część rzeczy miałam już wcześnie, ale sporo trzeba było dokupić.
Ubranie podczas kory:
Każdy ubiera się tak, jak lubi lub w to, co ma. Widziałam mnichów zen w szarych szatach i filcowym obuwiu, wyznawców Bon w odświętnych ubraniach i Chinki w modnych adidaskach na grubej platformie, a nawet jedną z nich w krótkim sztucznym futerku i z małą torebką ze złotym łańcuszkiem. Jeżeli chodzi o stylizację, to i tak nic nie dorówna Tybetańczykom nonszalancko łączącym tradycyjne elementy stroju ze współczesnymi akcesoriami, więc chyba jednak najlepiej postawić na praktycyzm.
Moja lista, która okazała się trafiona (prawie wszystko, co zabrałam użytkowałam i niczego mi nie brakowało) wyglądała następująco:
Ubrania:
- Ciepła, lekka i dobrze kompresująca się puchówka. Zdecydowałam się na dłuższy model, zakrywający biodra. Jednym z objawów choroby wysokościowej u mnie (i wielu osób) jest wzmożone odczuwanie zimna, więc zależało mi na naprawdę ciepłej kurtce.
- Gruby i lekki polar.
- Spodnie trekkingowe chroniące przed wiatrem, zimnem i opadami.
- 2 podkoszulki z merynosa (krótki i długi rękaw).
- Skarpetki (również z merynosa) – 3 pary.
- Gruba piżama typu dresowego.
- Średniej grubości czapka i rękawiczki.
- Lekkie buty trekkingowe do kostki z wodoodporną membraną.
Akcesoria:
- Przede wszystkim KIJKI. Ich rola podczas wędrówki jest po prostu nieoceniona. Kijków używają wszyscy obcokrajowcy a nawet spora część Tybetańczyków.
- Plecak 28 l (używałam zwykłego, miejskiego plecaczka bez pasa biodrowego, który w zupełności mi wystarczył).
- Śpiwór puchowy – posiadam takowy i korzystałam z niego podczas kory. Ale warunki termiczne w schroniskach były na tyle dobre, że wystarczyłby zwykły.
- Mały ręcznik z mikrofibry.
Kosmetyki:
- Nawilżane chusteczki do mycia, papier toaletowy, krem z mocnym filtrem UV, szczotka i pasta.
Co miałam, a czego nie używałam:
- Raczki (ze względu na możliwość śniegu i lodu na Dolma La (na szczęście nie były potrzebne),
- Powerbank (w schroniskach był prąd od 21:00 do północy) i wystarczająca ilość gniazdek do ładowania,
- Okulary przeciwsłoneczne (zabrane nie ze względu na słońce, ale na silne podmuchy wiatru),
- Jednorazowa peleryna przeciwdeszczowa.
W co się spakować
Nasza agencja (podobnie jak większość innych) zapewniła nam duże wodoodporne torby trekkingowe (około 70 litrów pojemności). Nasze plecaki z ubraniami niepotrzebnymi podczas podroży do Tybetu zostawiliśmy w Katmandu. Na samą korę musieliśmy przepakować rzeczy niezbędne podczas 3 dni wędrówki dla nas dwojga do jednej torby, która była noszona przez jaka i na wieczór lądowała w schronisku. Wszystko, co potrzebne w ciągu dnia nosiliśmy ze sobą w małych plecaczkach.
Jedzenie podczas kory
Nie jemy mięsa, a Tybet nie jest wymarzonym miejscem dla wegetarian. Jednak trasa w kierunku góry Kailash jest corocznie pokonywana przez tysiące indyjskich pielgrzymów, w większości wegetarian, więc baza jest na to przygotowana. Tak się złożyło, że pozostałe 5 osób z naszej grupy (Hindusi mieszkający na stałe w Holandii) również przestrzegało diety bezmięsnej. Zazwyczaj jedliśmy klasyczne indyjskie śniadanie (soczewica, czapati lub naan, papad) dodatkowo tosty z dżemem i masłem, jajka, czasem trochę owoców. Na lunch i kolację chińskie dania: pożywne zupy warzywne z tofu, makaron itp.
W schroniskach na trasie kory dostawaliśmy 2 posiłki dziennie. Niestety akurat tam, gdzie było to najbardziej potrzebne śniadania były bardzo skromne. Ratowały nas odżywki białkowe, którymi uzupełnialiśmy posiłki, a w trasie pokrzepialiśmy się żelami energetycznymi w tubach.
W herbaciarniach na trasie kory można kupić coś do picia i drobne przekąski (zupki instant, chipsy). Idąc bez przewodnika ciężko się tam dogadać, a w jednej z nich nie było… herbaty ;).
Noclegi
Kiedyś podczas kory spało się przy klasztorach, w bardzo spartańskich warunkach.
Teraz cudzoziemcy nocują w dużych, nowo wybudowanych rządowych schroniskach (nie widziałam tam żadnych Tybetańczyków). To duże, solidne budynki z koedukacyjnymi salami do spania. Pościel jest czysta, a w jednym z nich (tym vis a vis klasztoru Dirapuk) są nawet podgrzewane koce. Ogólnie nigdzie nie marzłam. O 21.00. włączają prąd i do północy nie ma możliwości wyłączenia lamp mocno świecących tuż na głowami. Ot, taka drobna uciążliwość. Natomiast z higieną jest bardzo słabo. Nie ma żadnych łazienek, przy wejściach stoją baniaki z zimną wodą. Kible, wychodki, sracze (bo inaczej nie da się tego nazwać) znajdują się na zewnątrz, w odległości 100 lub nawet więcej metrów i wyglądają gorzej niż można to sobie wyobrazić.
Choroba wysokościowa podczas kory
To wysokość powoduje, że kora wokół góry Kailash uważana jest za najtrudniejszy szlak pielgrzymkowy. Punkt startowy/końcowy: miasteczko Darchen leży na wysokości 4 670 m.n.p.m.
Pierwszy nocleg jest w okolicy klasztoru Drirapuk (5 072 m.n.p.m) aktualnie uważanego za najwyżej położony na całym świecie (po dokładnych pomiarach zdeklasował Rongpuk w pobliżu bazy na Mount Everest – 5 009 m.n.p.m.).
Najwyższym wzniesieniem do pokonania jest przełęcz Drolma La (5 650 m.n.p.m.), którą przekracza się drugiego dnia.
To wszystko sprawia, że z wysokością nie ma tu żartów a rocznie kilka osób nie wraca z kory. W większości rekrutują się oni spośród Hindusów, kompletnie nie przygotowanych to takiej wyprawy, często przywiezionych z Nepalu helikopterem, bez możliwości aklimatyzacji (tego typu imprezy są bardzo drogie i uważane za ekskluzywne).
Nie jestem żadnym ekspertem, ale mogę co nieco napisać o swoich doświadczeniach (ponieważ kilkukrotnie doświadczałam objawów adaptacyjnych w związku z dużymi wysokościami).
Wiem, że podstawą jest odpowiednia aklimatyzacja. Stąd wybraliśmy najdłuższą wersję trasy z Katmandu, a przed korą wokół góry Kailash zwiedzaliśmy jeszcze ruiny królestwa Guge. Korę rozpoczęliśmy 8 dnia od wjazdu na teren Tybetu. Podczas trekkingu towarzyszyły nam typowe trudności, czyli nieco skrócony oddech i przyspieszone tętno oraz ogólnie dużo słabsza kondycja niż na nizinach. Najbardziej było to odczuwalne podczas pokonywania przełęczy.
Leki na chorobę wysokościową
Leki przepisywane przez lekarza:
Podczas swoich podróży po wysoko położonych rejonach świata (Andy i Himalaje) zawsze biorę polski Diuramid (szerzej znany pod nazwą firmową Diamox). Każdy rozsądny lekarz powinien go zapisać bez robienia większych problemów. W Nepalu (ale nie w Chinach) jest dostępny w aptekach bez recepty. Zabezpiecza przed poważnymi konsekwencjami jak udar mózgu i obrzęk płuc i przyspiesza aklimatyzację. Niekoniecznie natomiast likwiduje objawy. Mimo brania leku podczas poprzednich podróży (Ladakh i Centralny Tybet) zdarzało mi się borykać z uczuciem przejmującego zimna, dreszczami, mdłościami i kompletnym braku apetytu. Tym razem na szczęście te objawy nie wystąpiły.
Jest też deksametazon, który jest sterydem i stosuje się go zarówno w zapobieganiu chorobie wysokościowej jak i leczeniu jej objawów. To jest silny lek i prawdopodobnie lekarz nie zgodzi się go zapisać do stosowania na własną rękę.
Leki naturalne:
W Andach, gdzie akurat adaptację do wysokości przechodziłam najłagodniej, mają liście koki, który żucie lub spożywanie w postaci naparu bardzo pomaga. W Himalajach koka nie rośnie. Zatem spróbowaliśmy innego ziołowego suplementu: różeńca górskiego łatwo dostępnego w polskich aptekach i w sieci. I chociaż niespecjalnie wierzę w siłę naturalnych preparatów to w tym wypadku muszę przyznać, że jego pozytywny wpływ był wyraźnie odczuwalny. Ps. przy tym suplemencie jest ważne, żeby zacząć go regularnie przyjmować minimum 2 tygodnie przed osiągnięciem dużych wysokości.
Tlen podczas kory
Tlen w sprayu do osobistego użytku jest bardzo popularny podczas kory. Niestety puste opakowania po nim w dużej ilości walają się na trasie, zwłaszcza w pobliżu przełęczy Dolma La. Można go kupić w Darchen oraz w herbaciarniach na szlaku kory. Nie korzystaliśmy z niego, chociażby z tego powodu, że jego efekty są bardzo ulotne (około 10 minut działania), a stosując go zbyt często traci się efekt aklimatyzacji. Każda zorganizowana grupa robiąca korę ma obowiązek posiadania dużej butli. Nasza również (ponoć) taką posiadała, ale niosły ją jaki, które szły, a często biegły w swoim tempie, zazwyczaj na przełaj i nie sądzę, żeby w przypadku konieczności użycia była łatwo dostępna.
Nawodnienie
Oprócz aklimatyzacji i leków równie istotne jest odpowiednie nawodnienie. Podczas kory nie ma z tym problemu, gorącą wodę można dostać w schroniskach a inne napoje po drodze w herbaciarniach.
Kondycja
Nie jestem wysportowaną osobę a kora była moim jedynym w życiu kilkudniowym trekkingiem. Dwa, trzy miesiące przed wyjazdem starałam się nieco więcej chodzić i codziennie robić wieczorny spacer na dystansie około 5 kilometrów po miejskim lasku, który mam tuż obok domu. Kilka razy byliśmy na kilkugodzinnych wycieczkach w najbliższych górach – Sowich o zdecydowanie nie himalajskich przewyższeniach. Do rutynowej, łagodnej jogi dodałam kilka powitań słońca więcej. I tyle by tego było. Dodam jeszcze, że mam 50 lat (a mój partner jeszcze więcej), a moje kolano po naderwaniu więzadła dwa lata temu nie jest w idealnym stanie i do wędrówek po górach (zwłaszcza stromych zejść) zawsze używam kijków. Daliśmy radę, chociaż wcześniej sprawdziłam poniższe opcje.
Co zrobić, jeżeli nie jesteś w stanie wykonać całej kory
Jeżeli już jesteś w Darchen, ale okazało się, że twoja aklimatyzacja nie jest wystarczająco dobra, albo z innych powodów nie czujesz się na siłach przejść całego szlaku istnieje kilka możliwości.
- Opcja minimalna, czyli podjechać regularnie kursującym autobusem tylko do punktu początkowego, obejrzeć pole flagowe, widok na Kailash z tego miejsca, spotkać Tybetańczyków w odświętnych strojach wykonujących pokłony.
- Opcja jednodniowa, czyli dojście do miejsca pierwszego noclegu (okolicy klasztoru Drirapuk), nocleg w schronisku i powrót tą samą drogą. Ten dzień jest dość łatwy, a widoki są wspaniałe.
- Wynajęcie konika z przewodnikiem na całą trasę kory, lub tylko na drugi dzień (ze względu na współczucie dla zwierząt nie polecam). Ps. kucyki wożą turystów na szczyt przełęczy i po płaskich odcinkach szlaku natomiast kilku kilometrowe zejście z Drolma La i tak trzeba odbyć pieszo.
- Tzw. rescue jeepy kursują na ostatnim odcinku kory (z okolic pierwszej herbaciarni po zejściu z przełęczy do Darchen). W teorii mają pomóc w ewakuacji osób z problemami zdrowotnymi, w praktyce korzystają z nich również ci, którym mówiąc kolokwialnie już się „odechciało”. Przyjeżdżają po telefonicznym zamówieniu, przewodnicy mają namiary. To droga impreza (płatna od osoby, a nie od samochodu), niestety nie pamiętam kwoty. Z tej opcji skorzystało kilka osób z hinduskiej części naszej grupy, tym samym wykonując swoją „parikramę” na kucu i samochodem.
…ku pożytkowi wszystkich czujących istot…