Tak się ostatnio składa, że coraz częściej podróżujemy w miejsca, które trudno zwiedzać na własną rękę. Czasem skorzystanie z przewodnika i prywatnego środka transportu jest po prostu obowiązkowe, jak w Tybecie i Butanie, a czasem specyfika kraju siłą rzeczy wymusza takie rozwiązania.
Tak było w przypadku Madagaskaru, gdzie samodzielne podróżowanie turystów, choć w teorii możliwe, to w praktyce jest bardzo trudne, zwłaszcza gdy ma się do dyspozycji tylko kilkanaście dni i chce się zobaczyć coś więcej niż kilka głównych miast.
Drogi w tym kraju są w fatalnym stanie a publiczny transport opiera się na taxi brousse: przerobionych dostawczakach, które bywają czasem załadowane do tego stopnia, że część pasażerów jedzie, stojąc na zderzakach i trzymając się krawędzi dachu. Alternatywą dla nich są busy sieci Cotisse (i kilku podobnych). Jeżdżą one jednak tylko pomiędzy głównymi miejscowościami, a zakup biletów dla cudzoziemców jest utrudniony. Malgasze korzystają z aplikacji umożliwiającej wcześniejszą rezerwację biletów, a turyści mogą jej dokonać tylko w biurach firmy. W efekcie, na bardziej popularnych trasach bilety mogą być już wykupione. Natomiast jeżeli chcecie zwiedzać trudniej dostępne miejsca, takie jak parki narodowe i rezerwaty to i tak wynajęcie prywatnego samochodu z kierowcą jest jedyną możliwą formą dotarcia.
Biorąc to wszystko pod uwagę, na cały czas naszej podróży zdecydowaliśmy się korzystać z usług małej agencji Come to Mada. Jej właściciel i nasz przewodnik o imieniu Sanda od kilku lat udziela się jako ekspert na forum Tripadvisora, udzielając kompetentnych odpowiedzi i porad, co było dla mnie argumentem wiarygodności i bezpieczeństwa.
Z proponowanych na stronie tras wybraliśmy 16-dniowy plan obejmujący zwiedzanie wschodniej i zachodniej części wyspy. Otrzymaliśmy kilka wariantów cenowych tej podróży i zdecydowaliśmy się na wersję za 1750 euro za osobę, w której wszystkie przejazdy odbywały się prywatnym samochodem (1450 euro kosztowała opcja, w której kilka głównych tras było pokonywanych busami typu Cotisse). Cena zawierała transport, noclegi ze śniadaniami, wstępy do parków narodowych i rezerwatów, opłaty dla lokalnych przewodników oraz 3 dniowy rejs po rzece Tsiribihina realizowany drewnianymi pirogami. Recenzja, podsumowanie i trochę praktycznych wskazówek znajdziecie w poście Madagaskar praktycznie).
Podróż
Część Wschodnia
1. Rejs rzeką Tsiribrina
Dwu i pół dniowy rejs był najtrudniejszą częścią podróży, która poza nim była łatwa i wygodna, choć wymagała długich godzin spędzonych w aucie. Skorzystanie z drogi wodnej pozwoliło nam uniknąć powtarzania długiej trasy z Antsirabe do drogi RN8 (ikonicznej Alei Baobabów) i pobliskich rezerwatów.
Naszym środkiem transportu były drewniane pirogi. Pozycja w nich była wygodna, mogliśmy swobodnie rozprostować nogi. Największym problemem było palące, równikowe słońce, przed którym chroniliśmy się, korzystając z parasoli.
Rejs odbywał się w spokojnym, relaksującym tempie. Czasem podpływaliśmy bliżej brzegu, żeby zobaczyć coś ciekawego. Widoki w większej części nie były specjalnie porywające, obserwowaliśmy kilka gatunków ptaków żyjących w nadrzecznych szuwarach, przybrzeżne wioski złożone z chatek krytych trzciną.
W kilku miejscach brzeg przyjmował ciekawszą formę skalistych klifów.
Pierwszego dnia odwiedziliśmy też przepiękny, niewielki wodospad Nosinapela. Nie udało nam się spotkać bytującego tam stadka lemurów, natomiast w okolicy przystani widzieliśmy małego krokodyla. Drugiego dnia, podczas postoju w przybrzeżnej wiosce pokazano nam boa drzewnego. I tyle tej przyrody.
Bo tak naprawdę rejs po rzece Tsiribrina i następne dni spędzone na zachodzie Madagaskaru uświadomiły mi, jak potworna jest skala zniszczenia tej wyspy. Praktycznie poza mikroskopijnymi obszarami cudem ocalałymi i objętymi ochroną jest to kraina wypalonej do cna ziemi i sterczących kikutów drzew. Na Madagaskarze zostało tylko 20 (a według niektórych źródeł 10) procent pierwotnej pokrywy leśnej. I tutaj, na suchym zachodzie jest to widoczne w najbardziej drastyczny sposób.
Opowiedziano nam historię wioski, w której spędziliśmy pierwszą noc podczas rejsu. Na początku wokół były lasy, w których największymi zwierzętami były lemury. Mieszkańcy wsi zabili je wszystkie i zjedli, a potem wycięli cały las. Na Madagaskarze węgiel drzewny jest podstawowym opałem. Poza niewielkimi obszarami miejskimi, gdzie, używa się gazu i elektryczności, jest to jedyne źródło energii, wykorzystywane do przyrządzania posiłków).
Teraz hodują trochę zebu (swoją drogą jestem pod wrażeniem, jak te krowy są w stanie przeżyć na tych piaszczystych ugorach) i uprawiają tytoń w ramach rządowego projektu pomocowego. Ta wieś jest duża, ma nawet kilka murowanych budynków w tym szkołę, popadający w ruinę kościół i placyk targowy.
We wszystkich wsiach na zachodzie Madagaskaru jest niewiarygodna liczba dzieci. Czasem wygląda to tak, jakby w ogóle nie było w nich dorosłych. Ponoć ambicją każdej rodziny w tej części wyspy jest posiadanie ośmiu córek i ośmiu synów i widać, że jest to brane bardzo serio.
W tej wsi zaliczyłam najbardziej hardcorowy nocleg w moim życiu. „Camping” okazał się być ogrodzonym klepiskiem przed chatą, nie było dostępu do czystej wody (tylko butelkowana do picia), a potrzeby fizjologiczne załatwiało się tuż obok. Nie muszę dodawać, że kolację jedliśmy siedząc na ziemi przykrytej płachtą, w tym samym miejscu. Na szczęście następną noc spędziliśmy obozując na spokojnej plaży nad rzeką, podziwiając rozgwieżdżone niebo, które na tej szerokości geograficznej wygląda kompletnie inaczej niż na północy.
2. Aleja Baobabów i las Kirindy
Po zakończeniu rejsu skierowaliśmy się w rejony drogi N8 znanej jako Aleja Baobabów. I trzeba przyznać, że to miejsce jest piękne i ma niesamowitą energię. Pierwotnie baobaby rosły w gęstym lesie. Teraz rosną samotnie na pustej równinie, przez co ich monumentalne rozmiary robią jeszcze większe wrażenie. Na szczęście baobaby z punktu widzenia mieszkańców są bezużyteczne, bo ich gąbczasty i nasycony wodą miąższ nie nadaje się do spalenia. Rosną więc we względnym spokoju, a niektóre z nich otacza się nawet czcią.
Aleja Baobabów przecina malutki, prywatny rezerwat znany jako Kirindy Forest. Tak, nie należy go mylić z parkiem narodowym Kirindy Mitea. Przywozi się tam turystów, gdyż jest znacznie łatwiej dostępny (czyli tańszy) a wokół jest duża baza noclegowa. Niestety my też nie byliśmy w parku narodowym, a nawet nie spaliśmy też w Kirindly Forest Lodge (czyli jedynym miejscu na terenie tego lasku które odwiedzają fosy – największe drapieżniki na Madagaskarze). Tym samym straciliśmy szansę na zobaczenie tego fascynującego zwierzęcia.
Odbyliśmy za to dwa spacery po Kirindly Forest: dzienny i nocny. Ten pierwszy zrobił na mnie spore wrażenie, bo widzieliśmy kilka gatunków nocnych lemurów, które skupione na tak małym obszarze są łatwe do zobaczenia. I było to akurat nieco bardziej autentyczne doświadczenie, niż późniejsze oglądanie mysich lemurków wabionych bananami przez przewodników w Ranomafana.
Następnego ranka natomiast oglądaliśmy 2 stadka dziennych lemurów (brązowe i sifaki) oswojone jak w zoo i chętnie pozujące do zdjęć.
Jednak najbardziej fascynującym elementem fauny, jaki zobaczyłam po raz pierwszy w Kiridy Forest, nie były wcale naczelne, tylko owady: widoczne na poniższym zdjęciu, niezwykłe Flatida rosea tworzące skupiska do złudzenia przypominające efektowne czerwone kwiaty.
Część Wschodnia
Wschodni Madagaskar to zupełnie inna bajka. Ma inny, bardziej wilgotny i chłodniejszy klimat. Różni się od także od zachodniej części, zamieszkałej głównie przez ludność z plemienia Sakalawa – potomków niewolników sprowadzonych z Afryki kontynentalnej pod względem etnicznym. Zamieszkujący wschodnią część wyspy Malgasze stanowią specyficzną mieszankę: genetycznie najbardziej przypominają mieszkańców Indonezji. Ich podstawowym zajęciem jest rolnictwo. Dominuje uprawa ryżu i warzyw. Przejeżdżaliśmy również przez interesujące rejony, w których wytwarza się olejki eteryczne z hodowanych na miejscu roślin: zapachowe (ponoć dla najbardziej ekskluzywnych francuskich marek perfumiarskich) oraz lecznicze.
Mieszkańcy tej części Madagaskaru zajmują się również rzemiosłem i budują oryginalne, dwupoziomowe domy z czerwonej cegły suszonej na słońcu. I chociaż podobnie jak na zachodzie podpala się lasy, żeby uzyskać nowe tereny pod uprawę, to jednak krajobraz jest dużo mniej zniszczony. Ta część wyspy zrobiła na mnie duże wrażenie. Jest jedyna w swoim rodzaju, kompletnie niepodobna do czegokolwiek, co widziałam wcześniej.
1. Park narodowy Ranomafana
Jest to absolutnie fenomenalne miejsce, które przywróciło mi wiarę w Madagaskar! Zobaczyłam tu przepiękny, solidny fragment lasu deszczowego, o niezwykle bogatej, zróżnicowanej roślinności. Przecinają go rwące, górskie rzeki z efektownymi wodospadami. W parku narodowym Ranomafana można spotkać kilka rodzajów lemurów, w tym krytycznie zagrożony gatunek złocistego lemura bambusowego (maki złoty). Żyje ich ponoć tylko około 500 osobników.
Ciekawym i tajemniczym miejscem na terenie Parku Narodowego Ranomafana są ukryte w gęstej dżungli, omszałe groby członków grupy etnicznej Tanala („ludzie lasu”).
2) Rezerwat Anja
W odległości nico ponad stu kilometrów od Ranomafany znajduje się niewielki rezerwat Anja (zarządzany przez lokalne stowarzyszenie na rzecz ochrony przyrody), który oferuje zgoła odmienne doznania. To miejsce ma zupełnie inny klimat, chłodniejszy i bardziej suchy. W surowym krajobrazie dominują monumentalne skaliste masywy. Jaskinie i zagłębienia skalne stanowią schronienie dla zwierząt, najbardziej słynnymi ich mieszkańcami są stada lemurów katta.
3. Park Narodowy Andasibe
To ostatnie miejsce, które odwiedziliśmy podczas 16-dniowej podróży po Madagaskarze. Zadziwiające, że ten Park Narodowy znajduje się niedaleko od stolicy. Wprawdzie równikowy las nie jest tu tak zróżnicowany i obfity jak w Ranomafanie, ale tu również można liczyć na wyjątkowe doznania. Na terenie parku Andasibe występuje kilka gatunków lemurów, z których najsłynniejsze są indrisy. Nie jest tak łatwo je zobaczyć, natomiast znacznie łatwiej usłyszeć. Niezwykłe, przejmujące „śpiewy” obudziły nas wczesnym rankiem. A ich nagranie (poniżej) jest dla mnie najpiękniejszą pamiątką jaką przywiozłam z Madagaskaru.
Tak śpiewają lemury indri w Parku Narodowym Andasibe.